Pokrycia dachowe

Grunt – to dach, ale nie byle jak

 Dach stromy to tzw. „piąta”, często najokazalsza „elewacja” i główny element „ubioru” decydujący o prezencji domu. To także najbardziej złożona przegroda. Ściany oraz posadowienie nie wymagają aż tylu i tak różnorodnych wyrobów budowlanych, które w dodatku tworzą skomplikowany system konstrukcyjno-materiałowy. Oczywiście wszystkie elementy budynku są ważne. Jednak nic nie jest ważniejsze od „dachu nad głową”.

Dach stromy to nader chłonny segment w skali budowy domu. W domach typu „parter + poddasze mieszkalne”, które dominują na świecie w zabudowie jednorodzinnej, dach jest niemal równy całej powierzchni pionowych przegród zewnętrznych. Weźmy taki dom, rzut 10 x 10 m, na fundamencie płytowym.

Długość obrysu ścian łącznie z otworami okien/drzwi, 40 m bieżących. Podłoga 0,4 m nad poziomem „0” plus wysokość pomieszczeń parteru 2,7 m, plus strop i podłoga poddasza 0,2 m, plus ścianka kolankowa 0,9 m. Łączna wysokość przegród pionowych 4,2 m. Razy 40 m b. – równa się 168 m kw. ścian. Dla porównania weźmy najprostszy dach stromy.

Dwupołaciowy ze spadkiem na dwie strony (dwupołaciowy może mieć też spad na jedną stronę – np. pół-mansardowy, wariant dachu pulpitowego). Dom typu „nowoczesna stodoła” – bez lukarn, wieżyczek czy naczółków. Przy rzucie domu (poddasza) 10 x 10 m oraz ze ścianką kolankową wys. 0,9 m – kąt nachylenia połaci winien wynosić ca 45 stopni. Czyli 100 m kw. rzutu razy 1,42 równa się 142 m kw. dachu. Celowo pominięto wysunięcia okapów i połaci poza ściany szczytowe, co dałoby dodatkowe kilkanaście m kw.

Bez tego widać, że dach nie licząc „podeszwy” posadowienia to ponad 45 proc. „skóry” domu, położonej najwyżej, nie pionowej, stąd najbardziej narażonej na wiatr, deszcz, śnieg, promienie IR i UV. Najtrudniejszej do wykonania hydro-, paro- i termoizolacji. Najtrudniejszej do naprawy, remontu. Niby wszyscy „wią” – jak mawiał Piotr Bałtroczyk, że kiedyś flaszka się skończy, a jednak to zawsze zaskoczenie! Potem przemarzanie, zacieki, pleśń, grzyby, czyli toksyny itd.

 

Czy dach można spaprać?

Każdy wie z doświadczeń, ze słuchu, z prasy – że tak. A nieraz jeszcze jak! Kto może być temu winny? Każdy, kto uczestniczy w procesie budowy dachu. Czyli – projektanci (architekt i konstruktor), dostawcy (producenci i handlowcy, o ile ci ostatni chcą być też doradcami technicznymi klienta, a nie tylko wydawcami towaru), wykonawcy (cieśle, dekarze), nadzór (inspektor, czasem konserwator zabytków – przy budowie domów jednorodzinnych to dosyć rzadkie postacie) i wreszcie sam inwestor. Na jego obronę można podnieść, że nie musi się znać, w odróżnieniu od uczestników profesjonalnych. Chyba, że będzie ostrzegany i świadomie zadecyduje wbrew temu. Wtedy, jak stryjenka uważa!

Zacznijmy od projektantów. Nie wszyscy znają materiałoznawstwo wyrobów do dachów stromych. I to jest ich wina własna. Plus nierzadko, by nie powiedzieć z reguły opracowują tylko projekt architektoniczno-budowlany i konstrukcyjny. Daleki od projektu wykonawczego, nie mówiąc o montażowo-warsztatowych. Warto spytać profesjonalnych dekarzy w jakim procencie ich robót, w ogóle do rąk dostali precyzyjny projekt dachu (obróbki, przejścia przez połać itd.) i jaki w tym procencie, kolejny procent stanowiły projekty, które nie wymagały od nich poprawek, uzupełnień?

Wyjąwszy ewentualne luki w materiałoznawstwie, bo tego nic nie tłumaczy – na obronę projektantów architektury i konstrukcji należy podnieść dość nagminny, negatywny wpływ inwestora (prywatnego, dewelopera). Pierwszy wniosek plus przestroga: nie bądź, ktoś tam, chytry! Nie zaoszczędzaj na pracy umysłowej projektantów, aby potem nie ponosić w dwój- czy trójnasób wyższych kosztów robót budowlanych. A tak się dzieje.

Inwestor planuje budowę domu (z dachem stromym) za kilkaset tysięcy PLN, a za projekt, najchętniej gotowy z katalogów, chciałby zapłacić kilka tysięcy PLN. Czyli planując /!/ realizację najbardziej złożonej inwestycji jaką stanowi każda budowa, oszczędza na planowaniu i przygotowaniu produkcji budowlanej. Tnąc koszty zamawia projekty okrojone (niektórym projektantom to w smak, lecą do AutoCAD robić kolejne). Co tam dach? – dekarze jakoś sobie poradzą! Chodzi o różnicę między „jakoś” i „jakość”. Jak sądzisz inwestorze – zwłaszcza prywatny, który budujesz dla siebie: kto kiedyś najbardziej zapłacze? Projektant? Dekarz? Producent i sprzedawca wyrobów budowlanych? Odpowiedź zobacz w lustrze.

Wykonawcy. Blacharze, cieśle, dekarze. Albo łączący te fachy (to dobry sygnał dla inwestora, świadczący iż ogarniają całość problematyki dachu). Oczywiście, są solidni fachowcy od dachu, jak i tylko użytkownicy opinii bycia fachowcami. Mniej kurtuazyjnie zwani partaczami. Znów ciężar decyzji spada na inwestora. I przygniata tych, którzy wierzą, że można budować „dobrze, szybko i tanio”. Wniosek nr 2 i rekomendacja. Im bardziej oszczędna dokumentacja projektowa dachu, tym lepsza, bardziej doświadczona ekipa wykonawcza. A „oszczędności” na projekcie wyjdą na zero, raczej in minus. Dekarz na dachu będzie musiał ad hoc rozwiązywać to, czego nie rozwiązano na „desce” projektowej.

Pół biedy, jeśli w okrojonym projekcie nie było kolizji budowlanych. Np. między konstrukcją więźby i architekturą rozplanowania okien połaciowych z zewnątrz. Drugie pół biedy, jeśli inwestor zatrudni fachowców, i nie będzie przeszkadzał. W trybie różnych zmian i fanaberii na zasadzie „płacę i wymagam”. O ile płaci, proszę bardzo – ekipa może i rok siedzieć na dachu, i co rusz coś zmieniać. Ale jeśli nie – inwestor powinien także we własnym interesie podporządkować się dyscyplinie inwestycyjnej. I pamiętać, że jest tylko jedną z dwóch stron umowy o roboty budowlane według Kodeksu cywilnego, i uczestnikiem przedsięwzięcia według Prawa budowlanego. Nikim mniej, ale też nikim więcej!

Z jedną różnicą wobec osób trzecich: to inwestor wraz z rodziną zamieszka pod tym dachem. A wcześniej zmierzy się jeszcze z kilkoma pułapkami.

 

Cztery pułapki „dachowe”

 Dach leży w najgorszej strefie technologicznej i mentalnej, bo po środku trzech wierzchołków trójkąta bermudzkiego budowy każdego domu. W połowie cyklu – gdy dom już jest, bo stoi, ale jeszcze kuda, żeby się wprowadzić.

Pułapka nr 1 – dach ma zwieńczyć stan surowy otwarty albo zamknięty. Są już ściany, okna, drzwi – zaawansowany stan montażu wielu instalacji. To czas gdy wielu inwestorów już wie lub domyśla się, że budżet danych etapów, a zatem i całej inwestycji został lub zostanie przekroczony.

Pułapka nr 2 – właśnie zaraz ma się zacząć upragnione wykańczanie wnętrz – okładziny, zabudowy meblowe. Z czego by tu rezygnować, na czym oszczędzić  – a tu jeszcze ten dach do skończenia. Więźba już jest, tutaj się nic nie zmieni. Dachówki zamówione/przywiezione. Może tańsze okna połaciowe? Ale nie, bo za parę lat wymieniać? Może tańsze rynny – o, dobry pomysł. Itd.

Pułapka nr 3 – pokrycie wierzchnie dachu, element prestiżowy. Termoizolacja? Też musi być dobra, odpowiedniej grubości zgodna z projektem. Najłatwiej ciąć różnego rodzaju drobiazgi, których nie widać. Np. w przyszłości używać tańsze kleje i fugi do drogiego gresu. A na dachu? Np. membrany wstępnego krycia – jakieś tam folie. Są na rynku po 2 zł za m kw., to po co płacić 10? Oszczędność maksimum 1,5 tys. zł przy 142 m kw. dachu. Ale zawsze jakiś grosz.

Nasz potencjalny, anonimowy inwestor właśnie wpada w pułapkę nr 4 – nawet jeśli kupi membrany droższe i nierzadko „markowe”. Nawet jeśli nie skąpił na dokumentacji projektowej dachu i/lub na lepszej, droższej ekipie wykonawczej. Może popełnić kardynalny błąd „na detalu” dachu w ostatniej chwili. Wrócę do tego newralgicznego wątku w artykule „Pięta achillesowa dachów stromych” (o ile redakcja „Dekarza & Cieśli” pozwoli). Mam nadzieję, że będzie jak najmniej inwestorów, którzy po jego lekturze będą smutno patrzeć w lustro.

Robert Dymkowski


Data publikacji: 29 maja, 2015

Autor:



Komentarze


Udostępnij artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne artykuły