Na rynku

Koncert życzeń i zażaleń – na kłopoty Szczepański…

Wy też zapewne macie takich klientów: Panie weź przestaw… Panie weź wywieź… Panie… Taki klient prosząco – błagający a na końcu… Cóż, jeśli macie, to wiecie co dalej, a jeśli nie, to Wam opiszę jedno z moich licznych z takim klientem doświadczeń.

Tak na gorąco, bo robotę zakończyłem tydzień temu, to powiem tylko uffff. Dach skończony i zapłacony, ale przez co przeszedłem, to moje. A było tak:
Jesienią ubiegłego roku zawitało do mnie małżeństwo, które latem kolejnego roku chciało mieć wykonane pokrycie dachu. Oczywiście terminy posiadam, daszek ładny, więc się zgodziłem. Temat na chwilę zapomniany, aż do wiosny, kiedy Państwo do mnie się odzywają żebym im podał dokładny termin kiedy wejdę, bo Pani musi sobie urlop zaplanować, bo wyjeżdża co roku, bo Ona musi… Ciężko w kwietniu podać dokładny termin prac sierpniowych. Skąd miałbym wiedzieć, jaka będzie pogoda, czy coś się nie opóźni na innych budowach itp. Pan Inwestor też miał swoje oczekiwania – muszę skończyć w 2 tygodnie, bo tyle dostanie urlopu u angielskiego pracodawcy… Taaa… Zaczyna się – pomyślałem. Pani strasznie zniesmaczona, że podałem jej termin ogólny „sierpień”, bo przez to nigdzie nie pojedzie, a to będzie pierwszy raz od dziesięciu lat. Pan zaś zgodził się poczekać na informację do lipca, jednak jego marzenia o 2 tygodniach legły w gruzach. Oboje nieszczęśliwi.

Stawiłem się na budowie w umówionym sierpniowym terminie. Przywiozłem co miałem przywieźć, oczywiście na raty, bo ciężko zwieźć wszystko na dach 300 m2 za jednym zamachem, nawet HDS’em i rozpocząłem prace. Szanowny inwestor załapał się raptem na tydzień moich prac, ale zdążył wyprosić, żeby mu wywieźć gruz z rozbieranych kominów. Kobitka została z majdanem sama, chodząca jak siedem nieszczęść, bo przecież na urlopie nie była, a mężowi się jeszcze podbitka zamarzyła w międzyczasie. Feler chciał, że gąsiory przyszły w złym odcieniu, to też jechałem po nie do producenta, żeby czasu nie tracić i szybciej budowę zakończyć. Tak czy siak takich „przysług” było kilka. Na koniec Pani poprosiła, żeby wszystko co zostało z resztek, typu kilka łat i 4 paczki dachówki plus ścinki drewna i dachówki zabrać, bo ona z tym obtykać się nie będzie. Prace skończone, wysłałem klientowi rozliczenie. Pan po godzinie do mnie odpisał, że mu się nie zgadza. Bo zabrałem kilka łat z podwórka i nie odliczyłem, a w ogóle to nie zgadza mu się ilość dachówki o dwie palety i na pewno gdzieś mam drugą budowę i sobie zabrałem… Ręce mi opadły. Dach 300 m2, sieczka jak diabli, a ten mi sugeruje, że gdzieś upchnąłem brązową dachówkę… Same roszczenia, dobrze, że dostępu Łodzi do morza nie zażądał. Wkurzyłem się na PANA niemiłosiernie, i przypomniałem, jak tonę gruzu z dachówki wywiozłem i zaproponowałem, żeby wszedł na dach i policzył dachówki.

Jak wspomniałem, faktura przez tych klientów zapłacona, ale tak sobie myślę… Facet pracuje na etacie u angielskiego pracodawcy, a potem po godzinach fuchy robi… Tu rodzi się pewne podejrzenie, skąd on mógł pomyśleć, że materiałem takie przekręty można robić… No, w końcu na czymś w tej Anglii się dorobił i to chyba nie na etacie. Poza tym świetnie tu pasuje przysłowie: Każdy mierzy swoją miarą!

Z dekarskim pozdrowieniem
Rafał Szczepański

4.8/5 - (12 votes)

Data publikacji: 21 listopada, 2020

Autor:

4.8/5 - (12 votes)


Komentarze


Udostępnij artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  1. Mateusz
    wtorek, 24 listopada, 2020

    tak właśnie wygląda praca z klientem, według umowy jest zlecenie na wykonanie pracy, a dodatkowo koncert życzeń, a na koniec zażaleń. jak zwykle ważne jest spisywanie umowy oraz na wszystkie usługi dodatkowe, tym bardziej jak rodzina, klient jest konfliktowy aby wykazać mu zlecone prace. niestety w dzisiejszych czasach nic na słowo nie może być pewne.

Podobne artykuły