Przygód kilka inwestora Krzysia – na kłopoty Szczepański
Mam klienta, który co jakiś czas „się buduje”, ale – jak twierdzi – on budować się nie lubi, nie zna się i ma od tego ludzi…
Pan Krzysztof, tak go na potrzeby tego felietonu będziemy nazywać, budowę swojego domu prowadził, jak dobrze pamiętam, około 2014 roku. Piękny projekt, dobrze opracowany, materiały budowlane najwyższej jakości, na wykonawcach również nie szczędził. Wyszedł piękny budynek. Później był a to tarasik, a to altanka, a to dodatkowy garaż. I tak przez te 12 lat wszystkie inwestycje szły jak z płatka.
W zeszłym roku zadzwonił do mnie z prośbą, że chce przebudować dom rodziców – podnieść poddasze i wymienić dach. Praca łatwa, szybka i przyjemna… no może bez przesady, ale zawsze jest miło, kiedy klient wraca. Szybko uzgodniliśmy co jak i gdzie, jednak Inwestor nie posiadał jeszcze zgody na rozbudowę, ale poprosił o policzenie materiałów, by wystartować najszybciej jak się da po jej uzyskaniu. Dostałem od pana Krzysztofa kompletny projekt, z prośbą oczywiście, by nie zagubić. Pięknego zimowego dnia siadłem do niego, by policzyć niezbędne materiały zgodnie z uzgodnieniem, ale moim oczom ukazały się… dwa sprzeczne projekty dachu, zarówno rzuty dachu jak i ich konstrukcje. Jedna wersja z kalenicą wzdłuż budynku, druga – w jego poprzek. Bryła budynku kwadratem nie była, zatem nie dało się wobec tego „przejść obojętnie”. Zadzwoniłem do inwestora, z informacją co znalazłem w projekcie, a on zdziwiony, że przecież to jest kopia kompletu dokumentów złożonych przez autora projektu, w jego imieniu, do urzędu. Żeby jeszcze bardziej nie martwić (na razie) inwestora poprosiłem o telefon do autora projektu. Jakie było zdziwienie pana architekta, kiedy mu oznajmiłem, że prócz tego, że w projekcie znajdują się dwa rozwiązania alternatywne dachu, to jeszcze w opisie konstrukcyjnym znajdziemy oznaczenie klasy drewna według nomenklatury zmienionej w 1999 roku, jak dobrze pamiętam, czyli jest oznaczenie K33. Spytałem również grzecznie, czy jest mi w stanie wskazać tartak, na którym kupię certyfikowane drewno klasy C27, bo zdaje się, to byłby odpowiednik zaprojektowanego drewna.
Zapytałem pana także i o to, jak płatew podtrzymująca krokwie ma wytrzymać bez żadnego podparcia pomiędzy ścianami zewnętrznymi oddalonymi od siebie o ponad 10 metrów, na których jest podparta. Przecież ugnie się ona w ciągu pierwszych kilku lat po budowie. Poprosiłem, by pan skontaktował się z inwestorem, celem wyjaśnienia sprawy. Po tygodniu pan Krzysztof do mnie zadzwonił z zapytaniem, dlaczego nie dałem mu odpowiedzi, ile będzie go kosztowała inwestycja, bo na dniach ma przyjść decyzja i można by wszystko co trzeba zamawiać. Moje zdziwienie było… chyba bezgraniczne. Architekt nawet nie zadzwonił do pana Krzysztofa i człowiek nie miał bladego pojęcia o zaistniałej sytuacji. Wyjaśniłem mu co i jak wskazując, że w urzędzie mogą pojawić się przez to problemy. Słowa prorocze – po dwóch dniach przyszła decyzja odmowna. Prócz sprzeczności, które i ja znalazłem, urząd wskazał na niewłaściwą klasyfikację zgłoszenia, na co ja nie zwracałem uwagi, bo architekt wpisał remont, zamiast rozbudowa / przebudowa budynku.
Nie wiem jak podsumować tę sytuację. Architekt – jak sprawdzałem w załączonych dokumentach – miał uprawnienie od 1998 roku. Inwestor wydał na obsługę sprawy przez tego pana, któremu w pełni zaufał, około 10 000 złotych. Kolejny raz zapytam – gdzie jest poczucie odpowiedzialności tych ludzi? Przed sobą, inwestorem i prawem?
Z dekarskim pozdrowieniem
Rafał Szczepański
Komentarze