Na rynku

Z pamiętnika biznesmena

Koledzy, dziś chcę Wam opowiedzieć pewną historię, która już ciągnie się od dłuższego czasu, a może spotkać każdego człowieka, niekoniecznie wykonującego nasz wspaniały zawód.

Historia zaczęła się kilka lat temu. Wiedziony opinią, reklamami i artykułami, zakupiłem pewien pojazd. Samochód był kupiony z konkretnym zamiarem, by służył mi w pracy. Nowy nie był, miał prawo się psuć. Jednak to psucie było nagminne, a ponieważ to pojazd specjalistyczny, trzeba było go prowadzić bezpośrednio do serwisu. Jasne, zdawałem sobie z tego sprawę, jednak postawienie u nich pojazdu wiązało się z tym, że marnowałem pół dnia swojej pracy, a potem kolejne pół na jego odbiór po kilku dniach. Po -nastej naprawie postanowiłem poszukać na miejscu mechanika i elektromechanika, którzy zechcieliby wziąć się za naprawy. Obejrzał go jeden, obejrzał drugi i okazało się, że producent świetny, tylko samochód to tak naprawdę składak. Jeszcze później, podczas kolejnej wizyty w serwisie wyszło, że dopóki oni nie dostaną fizycznie samochodu do siebie, nie są na 100% pewni, jakie części serwisowe zamawiać.

Dowiedziałem się o tym przez zupełny przypadek… Przypadek polegał na tym, że chciałem domówić dodatkowe wyposażenie do niego. Wciągarkę, box dachowy czy bagażnik na rowery… nie ma znaczenia co. Zadzwoniłem do salonu, by dowiedzieć się o cenę, jednak wydała mi się ona znacznie zawyżona. Postanowiłem zatem poszukać owego sprzętu na rynku wtórnym. Po kilku tygodniach znalazłem prawie „funkiel nówkę” za cenę trochę niższą, ale opłacalną. Mając doświadczenie, zadzwoniłem do serwisu upewnić się, czy dobrze wybrałem. Przytaknięto, potwierdzono… i tak przejechałem się kilkadziesiąt kilometrów. Sprzęt kupiłem i gdy tylko z nim wróciłem, zacząłem go montować podekscytowany. Podekscytowanie przeszło bardzo szybko w złość, gniew, wściekłość… Oczywiście nie pasowało ni chuchu, było już po 18.00, więc w serwisie telefonów już nikt nie odbierał… I ponownie powtórka z rozrywki, trzeba zaprowadzić do serwisu, zostawić, rozejrzą się, dopasują… zapłacę… i wyjdzie na jedno, jakby u nich kupił. Wiecie, takie koło zamknięte, co byś nie zrobił, to i tak oni zarobią. A najlepsze tym razem okazało się to, że nie zrobią, nie dopasują i w zasadzie ów sprzęt mogę sobie oddać… Koledzy, w naszej pracy, jak w pracy każdego „biznesmena”, liczą się najbardziej ludzie, z którymi pracujemy. Równie ważny jest sprzęt, którym się posługujemy, czy materiał, na którym pracujemy. Jeśli choć jeden z tych elementów szwankuje, powoduje zgrzyt w dobrze naoliwionej maszynie. A teraz sobie wyobraźcie, że ten zgrzyt trwa u mnie kilka lat… i ciekawi mnie, czy Wy mieliście podobne problemy… nazwałbym to… cykliczne?

Z dekarskim pozdrowieniem
Rafał Szczepański

5/5 - (1 vote)

Data publikacji: 13 grudnia, 2024

Autor:

5/5 - (1 vote)


Komentarze


Udostępnij artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne artykuły